Droga
Pani,
piszę
w związku z Pani ostatnim poematem Echolalie,
który przeczytałam i na który odpowiadam. Nie, nie czuję się zobowiązana, ale
chcę uczestniczyć w tej rozmowie, której Pani dała początek. Bo Pani zaczęła
bardzo osobiście – od poetyckiej autobiografii, czy nawet spowiedzi ze swojego
życia, odsłania się Pani zamiast zasłaniać, choć przecież poezja daje takie
możliwości. Pani wybaczy, że nie zwracam się do Niej per Podmiocie Liryczny, ale w związku z
tak osobistym wstępem do Pani poematu nie byłoby to chyba właściwe, po prostu
nie umiałabym.
Tak więc zamiast poetyckiej
kreacji – tkanka życia, to z niej utkane są te wersy. Zastanawiałam się, jak to
czytać. Pisze Pani o swojej młodości, o poetce piszącej erotyki, wspomina
epizod (?) choroby psychicznej, hipisowską włóczęgę, narkotyki, próby
samobójcze, niespełnioną miłość do Zdzicha, bardzo literacki ból istnienia, a
przecież także prawdziwe cierpienie, rodzaj jakiegoś szatańskiego zniewolenia,
uwikłania, potem gwałtowne nawrócenie, również bolesne, depresję, narodziny
synka. Grzechy dawno popełnione, oddzielone szmatem czasu i zdystansowane
językiem – giętkim, rapowanym, rwanym rytmem krótkich wersów, rymem, właśnie
echolaliami. Było – minęło. Trochę takie świadectwo, trochę hagiografia, ale
jakby takiej świętej-przeklętej.
Ten wstęp to przeszłość,
niezbędna do zrozumienia tego, co dzieje się tu i teraz, a więc właściwej
części poematu. Niezbędna i do tego, żeby zrozumieć Panią samą, jak sądzę. Cóż,
szmat życia zamknięty w kilkudziesięciu krótkich wersach. Tyle o tym, co dalej?
Dalej jest winnica, to winnica Pani życia. Ta sama, której Bóg złożył obietnicę
jeszcze słowami Izajasza, prawda? Że będzie na nią spuszczał deszcz, a ona sama
zakwitnie, rozkrzewi się, rozrodzi, wyda owoc. To ten okres wypełnienia
proroctwa o winnicy. Noc, pora snu, ale i miłości, może też stan duszy. Natura
jest płodna, rozpierana mocą stwórczą, choć może lepiej powiedzieć po prostu –
rozbuhana. A Pani? Niczym czarownica rzuca na kielicha dno/ echolalii/ kruche szkło.
Co z tego wyniknie? Na razie sugestywnie rysuje Pani tę świętą noc miłosnego
obcowania, nieco dzikich godów nieba i ziemi, gdzie księżyc łapie za cycki,
czas goni, rży jak rozbuhany koń, noc się czesze, stroi jak kochanka, księżyc
gzi ze studnią, wiatr w kominie tańczy z dziewczyną, słońce o poranku wytryska
nasieniem na dachy brzuchów. Gdzieś z głębi tego wszystkiego wyrywa się Pani:
kocham życie. W tym wszystkim zresztą Pani tylko plecie koszyk – na poezję.
Reszta sama się dzieje. A kto da wiersz? Tu obok Bóg się rodzi, stajenka,
święta rodzina, cała przyroda dostępuje zbawienia, a Pani mimo cierpienia
wybiera się na Golgotę – po pieszczoty – na noszach wierszy leci Pani do nieba,
nad głową ma anioła z różową piętą. To już finał. Co tu się dzieje? Pan wchodzi
do łona Edy! Czy to powtórka z niepokalanego poczęcia?
A więc Pani jest tylko naczyniem,
koszem na poezję? Wciela Pani Słowo jak wtedy Maryja, powtarza Pani ten gest,
przyjmuje Boga do siebie, Boga-Słowo, Logos? Z Pani rodzi się słowo wcielone, w
Pani spełnia się obietnica Boga dana swojej winnicy? Byłby to zatem poetycki zapis
wypełnienia się tej obietnicy. Czyli prawdziwie Pani wyznaje, że Jej poezja
jest z Boga? Tak po prostu? Tak na serio i tak wprost? Że słowo poety ma swoje
źródło w tamtym odwiecznym? I że to nie żadna abstrakcyjna koncepcja, tylko
żywe doświadczenie? No, to jest Pani albo odważna, albo szalona. Albo jedno i
drugie. Ciekawe, co też dalej z tego będzie. Bardzo, bardzo ciekawe.
Serdecznie Panią pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz