wtorek, 25 czerwca 2013

Eda Ostrowska "Echolalie" 2012



Droga Pani,
piszę w związku z Pani ostatnim poematem Echolalie, który przeczytałam i na który odpowiadam. Nie, nie czuję się zobowiązana, ale chcę uczestniczyć w tej rozmowie, której Pani dała początek. Bo Pani zaczęła bardzo osobiście – od poetyckiej autobiografii, czy nawet spowiedzi ze swojego życia, odsłania się Pani zamiast zasłaniać, choć przecież poezja daje takie możliwości. Pani wybaczy, że nie zwracam się do Niej per Podmiocie Liryczny, ale w związku z tak osobistym wstępem do Pani poematu nie byłoby to chyba właściwe, po prostu nie umiałabym.






Tak więc zamiast poetyckiej kreacji – tkanka życia, to z niej utkane są te wersy. Zastanawiałam się, jak to czytać. Pisze Pani o swojej młodości, o poetce piszącej erotyki, wspomina epizod (?) choroby psychicznej, hipisowską włóczęgę, narkotyki, próby samobójcze, niespełnioną miłość do Zdzicha, bardzo literacki ból istnienia, a przecież także prawdziwe cierpienie, rodzaj jakiegoś szatańskiego zniewolenia, uwikłania, potem gwałtowne nawrócenie, również bolesne, depresję, narodziny synka. Grzechy dawno popełnione, oddzielone szmatem czasu i zdystansowane językiem – giętkim, rapowanym, rwanym rytmem krótkich wersów, rymem, właśnie echolaliami. Było – minęło. Trochę takie świadectwo, trochę hagiografia, ale jakby takiej świętej-przeklętej.
Ten wstęp to przeszłość, niezbędna do zrozumienia tego, co dzieje się tu i teraz, a więc właściwej części poematu. Niezbędna i do tego, żeby zrozumieć Panią samą, jak sądzę. Cóż, szmat życia zamknięty w kilkudziesięciu krótkich wersach. Tyle o tym, co dalej? Dalej jest winnica, to winnica Pani życia. Ta sama, której Bóg złożył obietnicę jeszcze słowami Izajasza, prawda? Że będzie na nią spuszczał deszcz, a ona sama zakwitnie, rozkrzewi się, rozrodzi, wyda owoc. To ten okres wypełnienia proroctwa o winnicy. Noc, pora snu, ale i miłości, może też stan duszy. Natura jest płodna, rozpierana mocą stwórczą, choć może lepiej powiedzieć po prostu – rozbuhana. A Pani? Niczym czarownica rzuca na kielicha dno/ echolalii/ kruche szkło. Co z tego wyniknie? Na razie sugestywnie rysuje Pani tę świętą noc miłosnego obcowania, nieco dzikich godów nieba i ziemi, gdzie księżyc łapie za cycki, czas goni, rży jak rozbuhany koń, noc się czesze, stroi jak kochanka, księżyc gzi ze studnią, wiatr w kominie tańczy z dziewczyną, słońce o poranku wytryska nasieniem na dachy brzuchów. Gdzieś z głębi tego wszystkiego wyrywa się Pani: kocham życie. W tym wszystkim zresztą Pani tylko plecie koszyk – na poezję. Reszta sama się dzieje. A kto da wiersz? Tu obok Bóg się rodzi, stajenka, święta rodzina, cała przyroda dostępuje zbawienia, a Pani mimo cierpienia wybiera się na Golgotę – po pieszczoty – na noszach wierszy leci Pani do nieba, nad głową ma anioła z różową piętą. To już finał. Co tu się dzieje? Pan wchodzi do łona Edy! Czy to powtórka z niepokalanego poczęcia?
A więc Pani jest tylko naczyniem, koszem na poezję? Wciela Pani Słowo jak wtedy Maryja, powtarza Pani ten gest, przyjmuje Boga do siebie, Boga-Słowo, Logos? Z Pani rodzi się słowo wcielone, w Pani spełnia się obietnica Boga dana swojej winnicy? Byłby to zatem poetycki zapis wypełnienia się tej obietnicy. Czyli prawdziwie Pani wyznaje, że Jej poezja jest z Boga? Tak po prostu? Tak na serio i tak wprost? Że słowo poety ma swoje źródło w tamtym odwiecznym? I że to nie żadna abstrakcyjna koncepcja, tylko żywe doświadczenie? No, to jest Pani albo odważna, albo szalona. Albo jedno i drugie. Ciekawe, co też dalej z tego będzie. Bardzo, bardzo ciekawe.
Serdecznie Panią pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz